Lara lubiła samotność. Nie musiała wtedy udawać osoby, którą wszyscy oczekiwali, żeby była. Mogła się przygarbić i zmyć z twarzy fałszywy uśmiech. Nikt jej nie krytykował, nie udzielał rad. Odetchnęła rześkim powietrzem. Kochała ten beztroski stan. Delikatny wietrzyk odgarnął jej włosy z czoła. Położyła dłonie na metalowej barierce. Czuła się w pewien sposób wolna. Nie była w tym momencie pod niczyją kontrolą. Stała wsłuchana w szum miasta. Samochody przemierzały plątaninę ulic, ludzie spieszyli się gdzieś. Jak zwykle. Rozciągała się przed nią panorama Nowego Waszyngtonu. Z trzydziestego piętra miała widok na całą Dzielnicę Chmur. Nazwa ta pochodziła od setek wieżowców wybudowanych w tym miejscu. Strzeliste budynki tworzyły dżunglę ze szkła i betonu. Słońce odbijało się w gładkich powierzchniach zmuszając obywateli do używania przyciemnianych soczewek. Lara nie wyobrażała sobie życia w innym miejscu. Tu się urodziła, tu był jej dom. Wzniosła oczy ku szaremu niebu. Ciemna chmura leniwie sunęła ponad miastem. Zanosiło się na deszcz. Ledwo sformułowała tę myśl, na jej nos coś kapnęło. Poczuła delikatne pieczenie w tym miejscu. Ostrzegano wczoraj przed toksycznymi opadami. Mogła nie wychodzić na taras. Szybkim krokiem wróciła do mieszkania. Drzwi otworzyły się z cichym ,,szszsz". Przestąpiła próg i klasnęła dłońmi włączając tym gestem światło. Zaraz potem znalazła się w łazience z buteleczką substancji dezynfekującej w ręce. Otworzyła pojemnik i nalała trochę płynu na wacik. Gotowe lekarstwo przyłożyła do oparzenia. Te środki ostrożności były konieczne. Kwas zawarty w deszczu mógł powodować różne choroby. Dziewczyna zerknęła w stronę lustra. Patrzyła na nią wysoka szesnastolatka. Ciemny warkocz spływał po jej prawym ramieniu (najmodniejsza fryzura ostatnich miesięcy). Mały nosek, zielone oczy i kształtne usta tworzyły twarz typowego mieszkańca Nowego Waszyngtonu. Jednym słowem: niczym nie wyróżniała się wśród sąsiadów. Jak każdy nosiła specjalne gogle iSeemore firmy Apple. Był to wyprofilowany kawałek twardego, przezroczystego materiału, który działał na podobnej zasadzie co zwykłe okulary. Z tą różnicą, że posiadacz iSeemore mógł w dowolnej chwili połączyć się z internetem. Zawartość sieci wyświetlana była bezpośrednio przed oczami użytkownika.
Lara chwilę wpatrywała się w swoje odbicie. Za rok miała osiągnąć pełnoletniość. Przerażała ją ta perspektywa. Nie czuła się jeszcze dojrzała. Chciała pozostać dzieckiem. Niewinną istotą, którą do tej pory była. Westchnęła i przymknęła oczy. Czas tak szybko płynął. Przeciekał jej przez palce. Większość ludzi patrzyła w przyszłość i stawiała sobie cele. Wiele trudu kosztowało realizowanie ich. Kiedy wreszcie coś osiągali, nie cieszyli się z chwili zwycięstwa. Wyznaczali sobie nowe zadania. Dążyli do doskonałości. Perfekcji. Żyli w oczekiwani na coś, co nigdy nie miało nadejść. Nie chciała wpaść w takie błędne koło.
Dotyk zimnej dłoni na ramieniu sprawił, że podskoczyła ze strachu. Otworzyła oczy i w tafli lustra ujrzała mężczyznę w średnim wieku. Jego szpakowate włosy opadały na czoło pełne zmarszczek. Twarz zdradzała zmęczenie. Tak jak Lara nosił iSeemore. Na policzkach Toma Williamsa zobaczyła dołeczki, jak zawsze kiedy się uśmiechał. Tata wrócił.
-Przestraszyłeś mnie! Nie wchodź tak nagle!- z pretensją w głosie pisnęła dziewczyna.
Nie wyglądał wcale na skruszonego. Mogłaby przysiąc, że na ułamek sekundy zobaczyła w jego oczach złośliwe iskierki.
-A co? Nasza śpiąca królewna znów buja w obłokach?-Po tych słowach przytulił ją, tak jak ojcowie mają w zwyczaju przytulać córki. Nie protestowała. Bardzo go kochała.
-Mam nadzieję, że nie przerywałeś mojego ,,bujania w obłokach" bez powodu- przewróciła oczami.
-Jakże bym śmiał!-zachichotał.
-No więc?- zaczynała się niecierpliwić.
Mężczyzna teatralnym gestem wyciągnął zza pleców czerwone jabłko. W tym momencie Larze za sprawą jakiejś siły wyższej minął zły humor.
-Tato!- zawołała uradowana.
-Prawdziwe- zapewnił Tom.
-Ale.. jak? Skąd?- nie mogła uwierzyć. W Nowym Waszyngtonie bardzo trudno było o owoce.
-Znajomy mi załatwił- mrugnął okiem.
-Musiałeś wydać na nie fortunę...
-Oj przestań!- zaśmiał się.
Niepewnie dotknęła skórki jabłka. Ostatnio jadła taki owoc dwa lata temu. Nadal pamiętała jego smak.
-Tylko podziel się z Angeliką!- przypomniał tata wychodząc z pomieszczenia.
Lara z nabożną czcią przetransportowała produkt do kuchni z zamiarem podzielenia go na cztery równe części: dla niej, dla siostry, dla mamy i dla ojca. Jej wzrok prześlizgnął się po kalendarzu. Był 15 czerwca 2235 roku. Dokładnie za miesiąc wypadały imieniny matki. Dziewczyna uruchomiła Foodprint i umieściła jabłko w urządzeniu. Wybrała odpowiednią opcję i już po paru sekundach chrupała jedną czwartą owocu.
Wieczorem usiadła przed telewizorem. Akurat leciały wiadomości. Oczom Lary ukazała się młoda prezenterka w obcisłym kostiumie. Na dole ekranu widniał wielki napis: ,,77. rocznica Zjednoczenia Ziemi".
-Oto relacja na żywo z obchodów siedemdziesiątej siódmej rocznicy Zjednoczenia Ziemi!- obieściła kobieta- Powitajmy naszego kochanego prezydenta Jamesa Johnsona!
Na podwyższeniu stał stosunkowo niski i pulchny mężczyzna. Jego mała łysa głowa błyszczała w świetle fleszy. Wyglądał na mniej więcej 60 lat. Tak jak Lara miał zielone oczy, jednak na tym kończyły się podobieństwa. ISeemore wżynały się śmiesznie w tłuste policzki, a kołnierz z trudem okalał niezliczone podbródki głowy państwa.
-Drodzy obywatele...- zaczął, ale przerwał mu ryk wiwatów. Odczekał chwilę i powtórzył:
-Drodzy obywatele! Chciałbym powitać was na tej niezwykle ważnej uroczystości! Mija dzisiaj dokładnie siedemdziesiąt siedem lat odkąd nasi ojcowie zjednoczyli tę planetę! Wiele trudu kosztowało ich to osiągnięcie. Pamiętajmy o naszych przodkach, gdy korzystamy z wygód tego świata! To właśnie dzięki nim nastąpił rozwój techniki! Ludzkość zapomniała o wojnach i skoncentrowała się na tym, co ważne- na odkrywaniu! Na eksploracji! Na wynalazkach! Sięgnęliśmy gwiazd, wybudowaliśmy kolonie na wielu planetach! To wszystko dzięki Zjednoczeniu!
-Niech żyje prezydent!- krzyknął ktoś w tłumie. Ludzie zaczęli skandować:
-Niech żyje! Niech żyje!
Johnson chciał chyba coś jeszcze powiedzieć, jednak nie udało mu się przekrzyczeć tłumu. Posłał kamerze słodki uśmiech i w tym momencie na ekranie telewizora pojawiła się reklama Samsunga.
Ten człowiek budził w Larze mieszane uczucia. Przede wszystkim niepokój. Sama nie wiedziała dlaczego. Może ta jego łatwość zdobywania zwolenników. Łatwość przemawiania. Łatwość manipulacji tłumem. Z drugiej strony ufała mu jako prezydentowi. Wierzyła, że byłby w stanie poświęcić się dla obywateli. Wszyscy go kochali, nie pamiętała, żeby kiedykolwiek wybuchł jakiś strajk Tak, był dobrym prezydentem.
Witam pierwszą czytelniczkę Erynkę 207 i zapraszam na jej bloga:
http://izabella-dwaswiaty.blogspot.com! Co do rozdziału: wiem, mało akcji ale spokojnie, jeszcze się rozkręci ;).
Arya Romanoff
Never fear shadows, for shadows only mean there is a light shining somewhere near by
Strony
UWAGA
1.Arty na tym blogu nie należą do mnie.
2.Opowiadanie zostało napisane przeze mnie i zastrzegam sobie do niego prawo.
2.Opowiadanie zostało napisane przeze mnie i zastrzegam sobie do niego prawo.
niedziela, 31 maja 2015
poniedziałek, 25 maja 2015
Prolog
Ból. Koszmarny ból. Poczucie straty. Tęsknota. Żal. Zaciągnął się stęchłym powietrzem. Czy nadszedł już czas? Powinien się obudzić? Tak. Czuł to. Był pewien. Miał obowiązek wstać. Działać. Jakże szybko minęły te stulecia... Stulecia zmian. Czy na pewno na lepsze?
Uchylił powieki. Jego oczy skrywały wielką mądrość. Znał przeszłość i przyszłość, wiedział co było i co będzie. Niektórzy nazywali tę zdolność wszechwiedzą. Ponownie poczuł uderzenie bólu. Palił go od wewnątrz, płynął w jego krwi. Nadszedł koniec. A może początek? Z trudem wstał i wyprostował się, napiął wszystkie mięśnie. Znów świat go potrzebował. Jego kroki odbijały się echem, gdy dumnie przemierzał korytarz świątyni. Zwolnił i spojrzał w dół. Obnażył kły tknięty nagłym gniewem. Zobaczył świat. Zobaczył to co ludzie z nim zrobili. Zatrute rzeki. Umierające drzewa. Cierpienie wszystkich żywych istot. Jego wściekły ryk rozdarł nieświeże powietrze. Brzmiał jak zgrzyt klingi, rzewna pieśń.Wiedział, że to się kiedyś stanie. Przemijanie to naturalna kolej rzeczy. Wbił szpony w ziemię. Uspokoił oddech. Kątem oka zauważył swoich braci. Gotowych walczyć. Rozłożył krwistoczerwone skrzydła. Poczuł tchnienie wiatru. On też był gotowy.
Uchylił powieki. Jego oczy skrywały wielką mądrość. Znał przeszłość i przyszłość, wiedział co było i co będzie. Niektórzy nazywali tę zdolność wszechwiedzą. Ponownie poczuł uderzenie bólu. Palił go od wewnątrz, płynął w jego krwi. Nadszedł koniec. A może początek? Z trudem wstał i wyprostował się, napiął wszystkie mięśnie. Znów świat go potrzebował. Jego kroki odbijały się echem, gdy dumnie przemierzał korytarz świątyni. Zwolnił i spojrzał w dół. Obnażył kły tknięty nagłym gniewem. Zobaczył świat. Zobaczył to co ludzie z nim zrobili. Zatrute rzeki. Umierające drzewa. Cierpienie wszystkich żywych istot. Jego wściekły ryk rozdarł nieświeże powietrze. Brzmiał jak zgrzyt klingi, rzewna pieśń.Wiedział, że to się kiedyś stanie. Przemijanie to naturalna kolej rzeczy. Wbił szpony w ziemię. Uspokoił oddech. Kątem oka zauważył swoich braci. Gotowych walczyć. Rozłożył krwistoczerwone skrzydła. Poczuł tchnienie wiatru. On też był gotowy.
Mam nadzieję, że prolog przypadł Wam do gustu ;). Pierwszy rozdział już niebawem!
Arya Romanoff
Subskrybuj:
Posty (Atom)