Tym razem trochę bardziej się rozpisałam (zasługa długiego weekendu). Miłego czytania!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
,,You live your life,
You go day by day like nothing can go wrong
Then scars are made, they're changing the game
You learn to play it hard."
You go day by day like nothing can go wrong
Then scars are made, they're changing the game
You learn to play it hard."
Na chwilę przestała oddychać. Zmrużyła oczy i wypuściła cięciwę. Strzała pomknęła w stronę celu. Ze świstem przecinała powietrze. Czas jakby zwolnił. Stalowy grot połyskiwał, lotki drżały pod naporem atomów. Z brutalną siłą wbiła się w ludzki wizerunek rozrywając delikatny papier. Jakże kruchy był człowiek, skoro jego życie mógł przerwać marny zaostrzony patyk.
Lara wypuściła powietrze z płuc. Trafiła. To był już piąty raz tego dnia. Robiła postępy.
- Unieś łokieć- polecił trzydziestoletni instruktor- i, na litość boską, wyprostuj się!
Pomimo treści komentarza w jego głosie słychać było pochwałę. Patrzył na nią uważnie zza swoich wielkich okularów i- o dziwo- jego twarzy nie wykrzywiał grymas rozczarowania. Dziewczyna z łukiem w ręku potruchtała po strzałę. Wróciła za białą linię i ponownie wymierzyła- tym razem celowała w tarczę dwa razy odleglejszą. Mark (bo takie było imię instruktora) uniósł zdziwiony brew. Strzała świsnęła paręnaście centymetrów od celu.
-Mistrzem nie czynią cię dobre chęci, a praktyka- przypomniał.
-Ja tu przecież cały czas praktykuję- zauważyła zniechęcona uczennica.
Mężczyzna westchnął i wskazał Larze łatwiejszą tarczę.
-Ćwicz. Zostało nam tylko dwadzieścia minut.
Lara wypuściła powietrze z płuc. Trafiła. To był już piąty raz tego dnia. Robiła postępy.
- Unieś łokieć- polecił trzydziestoletni instruktor- i, na litość boską, wyprostuj się!
Pomimo treści komentarza w jego głosie słychać było pochwałę. Patrzył na nią uważnie zza swoich wielkich okularów i- o dziwo- jego twarzy nie wykrzywiał grymas rozczarowania. Dziewczyna z łukiem w ręku potruchtała po strzałę. Wróciła za białą linię i ponownie wymierzyła- tym razem celowała w tarczę dwa razy odleglejszą. Mark (bo takie było imię instruktora) uniósł zdziwiony brew. Strzała świsnęła paręnaście centymetrów od celu.
-Mistrzem nie czynią cię dobre chęci, a praktyka- przypomniał.
-Ja tu przecież cały czas praktykuję- zauważyła zniechęcona uczennica.
Mężczyzna westchnął i wskazał Larze łatwiejszą tarczę.
-Ćwicz. Zostało nam tylko dwadzieścia minut.
***
Zajęcia z samoobrony skończyły się już jakiś czas temu. Szesnastolatka czekała przy wyjściu na przyjaciół. Treningi Vanessy i Martina przedłużały się. Szturchnęła stopą leżący na drodze kamień. Od rana było z nią coś nie tak. Odczuwała lekkie zawroty głowy i wszystko ją rozpraszało. A potem jeszcze wizja... Wzdrygnęła się na myśl o tym okropnym doświadczeniu. Nie miewała takich urojeń na co dzień.
Uczniowie coraz liczniej wychodzili z budynku. Były wśród nich osoby obu płci zaczynając od czternastolatków kończąc na szesnastolatkach. Lara z rosnącym zniecierpliwieniem wypatrywała przyjaciół. Gdzie oni mogli się podziać? W końcu ujrzała w tłumie ciemną czuprynę Martina.
-Martin!- krzyknęła brnąc w stronę chłopaka.
Zauważył Larę i pomachał jej równocześnie unosząc prawy kącik ust w górę.
-Co tak długo?- spytała, kiedy wreszcie zdołała się do niego przepchnąć.
-Długa historia- zaczął zmęczony.- Chodźmy na kawę to wszystko ci opowiem.
Kiwnęła głową. Czemu nie?
-Ej, rozumiem że też jestem zaproszona- Vanessa zmaterializowała się za nimi.
-Skoro tak ładnie prosisz...- parsknął Martin.
Dziewczyna zerknęła na Larę.
-Już ci lepiej?- niepewnie zaczęła.
Zapytana uśmiechnęła się uspokajająco.
-Jasne!- skłamała.- Po prostu zapomniałam dzisiaj o śniadaniu i zasłabłam.
Trzeba było przecież znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie. Na obliczu Van zobaczyła ulgę.
-Martwiliśmy się o ciebie! Nawet nie wiesz jakiego nam stracha napędziłaś- zaśmiała się nastolatka.
-Ja na początku myślałem, że dostałaś środkiem usypiającym!- wyznał chłopak.
Zanieśli się śmiechem. Nie ma to jak przyjaciele.
Do Starbucksa dostali się metrem. Usiedli przy stoliku i kupili napoje. Lara wygodnie rozparła się na pufie.
-No, więc?- zaczęła- Mam prawo dowiedzieć się, czemu skończyliście jakieś dwadzieścia minut później niż zwykle?
Nie umknął jej uwadze lekki rumieniec na policzkach Vanessy.
-No... Coś nam dzisiaj nie szło- burknęła brunetka.- Instruktor kazał zostać i potrenować.
Przyjaciele Lary strzelali z pistoletów, a Martin dodatkowo posługiwał się sztyletem.
-W ogóle dzisiaj jest jakiś zły dzień. Najpierw jedna mdleje, potem druga prawie zabija się na schodach,- Van posłała mu spojrzenie w stylu miałeśtegoniemówićdebilu- a na koniec mój własny sztylet o mało co nie ucina mi palca!- jęknął nastolatek.
-Może to przez zmiany ciśnienia?- wzruszyła ramionami Lara.- Nieważne... było, minęło.
Ze smakiem chłeptali kawę. Zza szyby lokalu widać było centrum Nowego Waszyngtonu. Pełniło funkcję reprezentacyjną. Oszklone wille, apartamenty, baseny wypełnione błękitnoniebieską wodą i abstrakcyjne rzeźby tworzyły naprawdę niesamowity widok. Oczywiście na mieszkańcach nie robił on żadnego wrażenia. Przyzwyczajeni do tego bogactwa nie zauważali całej misternej pracy architektów. Dokładny środek Nowego Waszyngtonu wyznaczał jeden z wielu pomników Kochanego Prezydenta Jamesa Johnsona.
Z zamyślenia wyrwał ją głos chłopaka.
-Słyszałyście o odkryciu Vincenta Cartera?
Dziewczyna pokręciła głową. Średnio interesował ją kolejny nowy pierwiastek bądź planeta.
-No jasne!- entuzjastycznie oznajmiła Van.- To ten od świątyni?
Jakiej świątyni? Dlaczego Lara o niczym nie wiedziała?
-Od czego?- zmarszczyła pytająco brwi.
-Ta jak zwykle na czasie- chłopak zrobił zniecierpliwioną minę.- Zobacz w iSeemore.
-Vincent Carter- szepnęła.
Przed jej oczami pojawił się wyszczerzony mężczyzna w średnim wieku. Blond peruka śmiesznie opadała na prawą stronę. Pod zdjęciem widniał napis: ,,V. Carter odkrywcą zapomnianej wyspy". Lara uniosła brwi i czytała dalej. ,,W nocy z czternastego na piętnastego czerwca naukowiec rozbroił pole laserowe otaczające nieznany wcześniej nikomu ląd na Oceanie Spokojnym. Nie wiadomo kto i kiedy je włączył. Wiemy natomiast, że nie posługiwał się żadną znaną ludziom technologią. Wyspę zamieszkują gatunki zwierząt dawno uznane za wymarłe: pandy, dzikie koty, orły i tym podobne. Największą zagadką jest jednak świątynia umiejscowiona na środku wyspy.
-Wszelkie ślady wskazują na to, że została wybudowana przez człowieka parę tysięcy lat temu- oznajmił badacz w dzisiejszym wywiadzie dla Głosu Zjednoczonej Ziemi." Poniżej znajdowało się zdjęcie. Trzy masywne kolumny tworzące wierzchołki trójkąta sięgały dwadzieścia metrów w górę. Wykute były w białym kamieniu. Na posadzkę składały się trawy i krzewy. Pośrodku rosło gigantyczne drzewo, którego rozłożyste konary tworzyły sklepienie. Jeden człowiek z pewnością nie zdołałby objąć starego pnia. Do takiego zadania potrzeba było co najmniej pięciu osób.
Lara z niedowierzaniem popatrzyła na Martina.
-To ma być żart? Podsumujmy: odkryto wyspę otoczoną nowoczesnym polem siłowym, która skrywa antyczną świątynię. Nikt jakoś wcześniej nie zauważył wielkiej laserowej kopuły na środku morza...
-Oceanu- poprawiła Vanessa.
-... i dziwnym zbiegiem okoliczności na lądzie żyją wymarłe gatunki!Zapadła cisza. Lara nie wątpiła w prawdziwość tych informacji. Po prostu... Nie rozumiała dlaczego wyspę odkryto dopiero teraz. Przeszedł ją dreszcz. Ból głowy nasilił się. Kto zbudował świątynię? Dlaczego akurat drzewo stanowiło jej centrum? Czy coś symbolizowało? Skąd wzięło się pole siłowe? Kto za tym wszystkim stał? Zbyt wiele pytań!
Uczniowie coraz liczniej wychodzili z budynku. Były wśród nich osoby obu płci zaczynając od czternastolatków kończąc na szesnastolatkach. Lara z rosnącym zniecierpliwieniem wypatrywała przyjaciół. Gdzie oni mogli się podziać? W końcu ujrzała w tłumie ciemną czuprynę Martina.
-Martin!- krzyknęła brnąc w stronę chłopaka.
Zauważył Larę i pomachał jej równocześnie unosząc prawy kącik ust w górę.
-Co tak długo?- spytała, kiedy wreszcie zdołała się do niego przepchnąć.
-Długa historia- zaczął zmęczony.- Chodźmy na kawę to wszystko ci opowiem.
Kiwnęła głową. Czemu nie?
-Ej, rozumiem że też jestem zaproszona- Vanessa zmaterializowała się za nimi.
-Skoro tak ładnie prosisz...- parsknął Martin.
Dziewczyna zerknęła na Larę.
-Już ci lepiej?- niepewnie zaczęła.
Zapytana uśmiechnęła się uspokajająco.
-Jasne!- skłamała.- Po prostu zapomniałam dzisiaj o śniadaniu i zasłabłam.
Trzeba było przecież znaleźć jakieś sensowne wytłumaczenie. Na obliczu Van zobaczyła ulgę.
-Martwiliśmy się o ciebie! Nawet nie wiesz jakiego nam stracha napędziłaś- zaśmiała się nastolatka.
-Ja na początku myślałem, że dostałaś środkiem usypiającym!- wyznał chłopak.
Zanieśli się śmiechem. Nie ma to jak przyjaciele.
Do Starbucksa dostali się metrem. Usiedli przy stoliku i kupili napoje. Lara wygodnie rozparła się na pufie.
-No, więc?- zaczęła- Mam prawo dowiedzieć się, czemu skończyliście jakieś dwadzieścia minut później niż zwykle?
Nie umknął jej uwadze lekki rumieniec na policzkach Vanessy.
-No... Coś nam dzisiaj nie szło- burknęła brunetka.- Instruktor kazał zostać i potrenować.
Przyjaciele Lary strzelali z pistoletów, a Martin dodatkowo posługiwał się sztyletem.
-W ogóle dzisiaj jest jakiś zły dzień. Najpierw jedna mdleje, potem druga prawie zabija się na schodach,- Van posłała mu spojrzenie w stylu miałeśtegoniemówićdebilu- a na koniec mój własny sztylet o mało co nie ucina mi palca!- jęknął nastolatek.
-Może to przez zmiany ciśnienia?- wzruszyła ramionami Lara.- Nieważne... było, minęło.
Ze smakiem chłeptali kawę. Zza szyby lokalu widać było centrum Nowego Waszyngtonu. Pełniło funkcję reprezentacyjną. Oszklone wille, apartamenty, baseny wypełnione błękitnoniebieską wodą i abstrakcyjne rzeźby tworzyły naprawdę niesamowity widok. Oczywiście na mieszkańcach nie robił on żadnego wrażenia. Przyzwyczajeni do tego bogactwa nie zauważali całej misternej pracy architektów. Dokładny środek Nowego Waszyngtonu wyznaczał jeden z wielu pomników Kochanego Prezydenta Jamesa Johnsona.
Z zamyślenia wyrwał ją głos chłopaka.
-Słyszałyście o odkryciu Vincenta Cartera?
Dziewczyna pokręciła głową. Średnio interesował ją kolejny nowy pierwiastek bądź planeta.
-No jasne!- entuzjastycznie oznajmiła Van.- To ten od świątyni?
Jakiej świątyni? Dlaczego Lara o niczym nie wiedziała?
-Od czego?- zmarszczyła pytająco brwi.
-Ta jak zwykle na czasie- chłopak zrobił zniecierpliwioną minę.- Zobacz w iSeemore.
-Vincent Carter- szepnęła.
Przed jej oczami pojawił się wyszczerzony mężczyzna w średnim wieku. Blond peruka śmiesznie opadała na prawą stronę. Pod zdjęciem widniał napis: ,,V. Carter odkrywcą zapomnianej wyspy". Lara uniosła brwi i czytała dalej. ,,W nocy z czternastego na piętnastego czerwca naukowiec rozbroił pole laserowe otaczające nieznany wcześniej nikomu ląd na Oceanie Spokojnym. Nie wiadomo kto i kiedy je włączył. Wiemy natomiast, że nie posługiwał się żadną znaną ludziom technologią. Wyspę zamieszkują gatunki zwierząt dawno uznane za wymarłe: pandy, dzikie koty, orły i tym podobne. Największą zagadką jest jednak świątynia umiejscowiona na środku wyspy.
-Wszelkie ślady wskazują na to, że została wybudowana przez człowieka parę tysięcy lat temu- oznajmił badacz w dzisiejszym wywiadzie dla Głosu Zjednoczonej Ziemi." Poniżej znajdowało się zdjęcie. Trzy masywne kolumny tworzące wierzchołki trójkąta sięgały dwadzieścia metrów w górę. Wykute były w białym kamieniu. Na posadzkę składały się trawy i krzewy. Pośrodku rosło gigantyczne drzewo, którego rozłożyste konary tworzyły sklepienie. Jeden człowiek z pewnością nie zdołałby objąć starego pnia. Do takiego zadania potrzeba było co najmniej pięciu osób.
Lara z niedowierzaniem popatrzyła na Martina.
-To ma być żart? Podsumujmy: odkryto wyspę otoczoną nowoczesnym polem siłowym, która skrywa antyczną świątynię. Nikt jakoś wcześniej nie zauważył wielkiej laserowej kopuły na środku morza...
-Oceanu- poprawiła Vanessa.
-... i dziwnym zbiegiem okoliczności na lądzie żyją wymarłe gatunki!Zapadła cisza. Lara nie wątpiła w prawdziwość tych informacji. Po prostu... Nie rozumiała dlaczego wyspę odkryto dopiero teraz. Przeszedł ją dreszcz. Ból głowy nasilił się. Kto zbudował świątynię? Dlaczego akurat drzewo stanowiło jej centrum? Czy coś symbolizowało? Skąd wzięło się pole siłowe? Kto za tym wszystkim stał? Zbyt wiele pytań!
***
Miasto żyło własnym życiem. W dzień gasło, na noc zapalało światła i neony. Oddychało spalinami. Po betonowym układzie krwionośnym krążyły samochody. Z upływem czasu wyrastały coraz to nowsze budynki i wieżowce. Sygnalizacja uliczna odmierzała puls. Serce w centrum biło jednostajnym rytmem. Nowy Waszyngton można było porównać do organizmu, do misternie skonstruowanej istoty, ogromnego stworzenia. Był żywy. A wszystkie żywe twory łączyło jedno- przemijanie. Czasem powolne, czasem szybkie. Śmierć była naturalną koleją rzeczy. ,,Co z prochu powstało, w proch się obróci". Koniec- do tego wszystko zmierzało, cały wszechświat czekała kiedyś zguba. Ale co potem? Czy miał rozpocząć się kolejny rozdział, nastąpić nowy początek?
Lara usiadła na ławce. Ona też miała kiedyś umrzeć. Nie była w stanie temu zapobiec. Powinna była więc w pełni korzystać z każdej chwili, godziny, sekundy. Czy na pewno dobrze to robiła? Co chciała osiągnąć? Jakie były jej marzenia?
Wracała właśnie na salę treningową po zapomniany wcześniej portfel. Czekając na taksówkę przyglądała się miastu. Była jedną z wielu, których szum Nowego Waszyngtonu wprowadzał w refleksyjny nastrój. Bez ociągania wsiadła do samochodu, gdy ten przyjechał. Przemierzała zakorkowane ulice. Czuła się jak część skomplikowanej maszyny. Jej życie nie różniło się niczym od życia tysięcy innych kobiet. Słuchała ludzi u władzy, przestrzegała zasad, nie sprawiała kłopotów. Wzorowa obywatelka. Taka szara, nijaka. Anonimowa. Bez tożsamości. Podążająca biernie za tłumem.
Zapłaciła taksówkarzowi drobniakami znalezionymi w kieszeni i wysiadła. Pomnik Kochanego Prezydenta błyszczał w popołudniowym słońcu. Szybkim krokiem ruszyła w jego stronę, by następnie skręcić w prawo i przejść przez drzwi budynku. Powitał ją plastikowy uśmiech recepcjonistki. Wciśnięta była w skąpy, obcisły strój.
-Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
Kolejna owca w stadzie. Lara odpowiedziała uprzejmym spojrzeniem.
-Znaleziono może małą, czarną portmonetkę? Taką z kokardką?
Kobieta wyglądała na zmieszaną.
-Małą, czarną... owszem. Tylko, że...
Szesnastolatka uniosła pytająco brew.
-... została już odebrana. Do biura rzeczy znalezionych przyszedł taki szatyn i...- zaczynała się plątać.
Lara nie chciała tego dłużej słuchać. Warknęła i obróciła się na pięcie. Obrzucając w myślach złodzieja wulgarnymi wyzwiskami wymaszerowała na zewnątrz. Jak mogła być tak naiwna? Czego się niby spodziewała? Że ta niezła sumka będzie na nią grzecznie czekać? Że nie znajdzie właściciela? Miała wielką ochotę z całej siły rąbnąć kogoś w twarz. Dlaczego dali mężczyźnie kobiecy portfel?! Jaki ten świat był niesprawiedliwy! Z dziewczyny wyparował cały refleksyjny nastrój. Z furią kopnęła kamyk, który miał pecha znaleźć się na jej drodze. Taranując przechodniów dostała się do ławki. Klapnęła na niej i z kolanami podniesionymi do wysokości brody włączyła iSeemore.
Lara usiadła na ławce. Ona też miała kiedyś umrzeć. Nie była w stanie temu zapobiec. Powinna była więc w pełni korzystać z każdej chwili, godziny, sekundy. Czy na pewno dobrze to robiła? Co chciała osiągnąć? Jakie były jej marzenia?
Wracała właśnie na salę treningową po zapomniany wcześniej portfel. Czekając na taksówkę przyglądała się miastu. Była jedną z wielu, których szum Nowego Waszyngtonu wprowadzał w refleksyjny nastrój. Bez ociągania wsiadła do samochodu, gdy ten przyjechał. Przemierzała zakorkowane ulice. Czuła się jak część skomplikowanej maszyny. Jej życie nie różniło się niczym od życia tysięcy innych kobiet. Słuchała ludzi u władzy, przestrzegała zasad, nie sprawiała kłopotów. Wzorowa obywatelka. Taka szara, nijaka. Anonimowa. Bez tożsamości. Podążająca biernie za tłumem.
Zapłaciła taksówkarzowi drobniakami znalezionymi w kieszeni i wysiadła. Pomnik Kochanego Prezydenta błyszczał w popołudniowym słońcu. Szybkim krokiem ruszyła w jego stronę, by następnie skręcić w prawo i przejść przez drzwi budynku. Powitał ją plastikowy uśmiech recepcjonistki. Wciśnięta była w skąpy, obcisły strój.
-Dzień dobry. W czym mogę pomóc?
Kolejna owca w stadzie. Lara odpowiedziała uprzejmym spojrzeniem.
-Znaleziono może małą, czarną portmonetkę? Taką z kokardką?
Kobieta wyglądała na zmieszaną.
-Małą, czarną... owszem. Tylko, że...
Szesnastolatka uniosła pytająco brew.
-... została już odebrana. Do biura rzeczy znalezionych przyszedł taki szatyn i...- zaczynała się plątać.
Lara nie chciała tego dłużej słuchać. Warknęła i obróciła się na pięcie. Obrzucając w myślach złodzieja wulgarnymi wyzwiskami wymaszerowała na zewnątrz. Jak mogła być tak naiwna? Czego się niby spodziewała? Że ta niezła sumka będzie na nią grzecznie czekać? Że nie znajdzie właściciela? Miała wielką ochotę z całej siły rąbnąć kogoś w twarz. Dlaczego dali mężczyźnie kobiecy portfel?! Jaki ten świat był niesprawiedliwy! Z dziewczyny wyparował cały refleksyjny nastrój. Z furią kopnęła kamyk, który miał pecha znaleźć się na jej drodze. Taranując przechodniów dostała się do ławki. Klapnęła na niej i z kolanami podniesionymi do wysokości brody włączyła iSeemore.
Kolejny raz tego dnia poczuła mdłości. Może z emocji? Zrobiła parę wdechów. Próba uspokojenia skołatanych nerwów niewiele pomogła. Ciśnienie rozsadzało jej czaszkę od wewnątrz. Zapomniała o stracie pieniędzy. Przygryzła wargi. Działo się z nią coś naprawdę niedobrego. Głos zamieszkujący głębie jej umysłu cały czas powtarzał jedno słowo: ,,uciekaj". Ale przed czym? Rozejrzała się. Ludzie wokół niej mieli nieobecne miny. Niektórzy klęczeli trzymając się za głowy. Dzieci płakały. Nie była więc jedyna. Ktoś zerwał się do biegu. Jakaś matka wskazała na niebo tuląc do siebie wrzeszczącego noworodka. Lara nie była w stanie wykonać najmniejszego ruchu, jej kończyny odmówiły posłuszeństwa. Usłyszała chór przerażonych krzyków, starsi ludzie zaczęli się na głos modlić. Zdołała w końcu spojrzeć za siebie. Jej źrenice zmniejszyły się, skórę przeszedł dreszcz. Wszystko nagle ucichło, czas stanął w miejscu.
Potężny ryk rozdarł powietrze niby ostrze rozrywające ludzkie mięśnie. Brzmiał jak zapowiedź śmierci, wściekły wrzask szaleńca, świst kosy w czasie żniw. W oddali wielkie stworzenia mknęły przez powietrze niczym gigantyczne pociski. Potężne cielska pokryte łuskami nadlatywały ze wszystkich stron. Nietoperze skrzydła majestatycznie sunęły po niebie. Jakieś pradawne piękno biło od tych istot. Piękno i siła. Ostre szpony bez problemu mogły przebić ludzkie ciało, białe kły odgryźć głowę. Lara z niezdrową fascynacją wpatrywała się w to niecodzienne zjawisko. Setki smoków zmierzało w stronę Nowego Waszyngtonu. Były bardzo blisko miejskiego pola siłowego- wielkiej laserowej kopuły chroniącej miasto w sytuacjach takich jak ta. Z koszarów wybiegali żołnierze zaopatrzeni w najnowocześniejszą broń. Lara wiedziała, że to nie mogło powstrzymać żadnej z tych bestii. Nie miała pojęcia skąd. Po prostu czuła. Do jej uszu dotarł kolejny ryk. Drgnęła. Nogi jakby wrosły jej w ziemię. Wtedy jej prognozy sprawdziły się. Pierwszy smok przemknął przez laserową barierę zostawiając ją w nienaruszonym stanie. Po prosu przeniknął przez nią, nie stanowiła dla niego żadnej przeszkody. Kolejne bestie wdzierały się do Nowego Waszyngtonu. Na drodze jednego z potworów górował wieżowiec. Ten z całej siły rzucił się na budynek. Ludzie zaczęli wyskakiwać oknami. Krzyczeli. Smok nabrał powietrza w płuca. Odchylił długą szyję. Z jego paszczy trysnęły płomienie. Ogień szybko pochłaniał drapacz chmur. Zabijał. Parzył. Czarny dym wznosił się ku niebu. Wyły alarmy. Jakieś dziecko stało na dachu i wzywało matkę. Potem szkło prysnęło, metalowy szkielet pękł, betonowa konstrukcja legła z hukiem w gruzach. Taki los czekał całe miasto. Bezlitosne potwory pluły ogniem we wrzeszczące tłumy na ulicach, niebo zakrywała krwawa łuna. Wizja urzeczywistniała się. Cały świat płonął. Smoki z zawrotną prędkością zbliżały się do centrum siejąc po drodze śmierć i zniszczenie. Dziewczyna była jak sparaliżowana. Czy to się działo na prawdę? Jedna z bestii leciała tuż nad ziemią. Chwyciła w szpony zaparkowany niżej samochód. Głośno uderzając skrzydłami wzniosła się na odpowiednią wysokość. Ludzie wskakiwali rozpaczliwie do tunelów metra, sklepów, ciasnych uliczek- byle dalej od potwora. Ten cisnął autem w ich stronę. Rozległ się potężny huk, Larę oślepiła eksplozja. Pomknęła do najbliższego budynku, którym była sala treningowa. Słyszała bicie własnego serca. Centrum miasta pozostawało nienaruszone. Pewnie nie na długo. Skoczyła do magazynu z bronią. Wyszarpnęła pierwszy lepszy łuk i kołczan ze strzałami, który zamaszystym ruchem zarzuciła na plecy. Kakofonia wybuchów, ludzkie krzyki, łopot potężnych skrzydeł i wściekłe ryki huczały jej w uszach. Musiała dostać się do domu i sprawdzić co się dzieje z rodzicami i siostrą. Nie odpowiadali w komunikatorze iSeemore. A jeśli... Nie! Nie mogła tak myśleć, na pewno wszystko u nich w porządku! Pewnie schowali się w piwnicy i stracili zasięg.
Adrenalina buzowała w jej żyłach. Napięła na próbę cięciwę. Wszystko w porządku. Wybiegła przez pomalowany na szaro korytarz. Mocny wiatr prawie powalił ją na kolana. Coraz większa część Nowego Waszyngtonu spowita była czarnym dymem. Smoki gryzły, niszczyły, drapały, ziały ogniem, uderzały ogonami. Larę zalał zimny pot. Zbliżały się.
Jak już wcześniej wspomniałam, rozdział trochę dłuższy. Za niedługo wakacje, więc w szkole mamy więcej luzu. Postaram się dodawać nowe rozdziały mniej więcej takiej długości jak ten dzisiaj. Dziękuję za miłe i motywujące komentarze pod ostatnim postem ;)
Potężny ryk rozdarł powietrze niby ostrze rozrywające ludzkie mięśnie. Brzmiał jak zapowiedź śmierci, wściekły wrzask szaleńca, świst kosy w czasie żniw. W oddali wielkie stworzenia mknęły przez powietrze niczym gigantyczne pociski. Potężne cielska pokryte łuskami nadlatywały ze wszystkich stron. Nietoperze skrzydła majestatycznie sunęły po niebie. Jakieś pradawne piękno biło od tych istot. Piękno i siła. Ostre szpony bez problemu mogły przebić ludzkie ciało, białe kły odgryźć głowę. Lara z niezdrową fascynacją wpatrywała się w to niecodzienne zjawisko. Setki smoków zmierzało w stronę Nowego Waszyngtonu. Były bardzo blisko miejskiego pola siłowego- wielkiej laserowej kopuły chroniącej miasto w sytuacjach takich jak ta. Z koszarów wybiegali żołnierze zaopatrzeni w najnowocześniejszą broń. Lara wiedziała, że to nie mogło powstrzymać żadnej z tych bestii. Nie miała pojęcia skąd. Po prostu czuła. Do jej uszu dotarł kolejny ryk. Drgnęła. Nogi jakby wrosły jej w ziemię. Wtedy jej prognozy sprawdziły się. Pierwszy smok przemknął przez laserową barierę zostawiając ją w nienaruszonym stanie. Po prosu przeniknął przez nią, nie stanowiła dla niego żadnej przeszkody. Kolejne bestie wdzierały się do Nowego Waszyngtonu. Na drodze jednego z potworów górował wieżowiec. Ten z całej siły rzucił się na budynek. Ludzie zaczęli wyskakiwać oknami. Krzyczeli. Smok nabrał powietrza w płuca. Odchylił długą szyję. Z jego paszczy trysnęły płomienie. Ogień szybko pochłaniał drapacz chmur. Zabijał. Parzył. Czarny dym wznosił się ku niebu. Wyły alarmy. Jakieś dziecko stało na dachu i wzywało matkę. Potem szkło prysnęło, metalowy szkielet pękł, betonowa konstrukcja legła z hukiem w gruzach. Taki los czekał całe miasto. Bezlitosne potwory pluły ogniem we wrzeszczące tłumy na ulicach, niebo zakrywała krwawa łuna. Wizja urzeczywistniała się. Cały świat płonął. Smoki z zawrotną prędkością zbliżały się do centrum siejąc po drodze śmierć i zniszczenie. Dziewczyna była jak sparaliżowana. Czy to się działo na prawdę? Jedna z bestii leciała tuż nad ziemią. Chwyciła w szpony zaparkowany niżej samochód. Głośno uderzając skrzydłami wzniosła się na odpowiednią wysokość. Ludzie wskakiwali rozpaczliwie do tunelów metra, sklepów, ciasnych uliczek- byle dalej od potwora. Ten cisnął autem w ich stronę. Rozległ się potężny huk, Larę oślepiła eksplozja. Pomknęła do najbliższego budynku, którym była sala treningowa. Słyszała bicie własnego serca. Centrum miasta pozostawało nienaruszone. Pewnie nie na długo. Skoczyła do magazynu z bronią. Wyszarpnęła pierwszy lepszy łuk i kołczan ze strzałami, który zamaszystym ruchem zarzuciła na plecy. Kakofonia wybuchów, ludzkie krzyki, łopot potężnych skrzydeł i wściekłe ryki huczały jej w uszach. Musiała dostać się do domu i sprawdzić co się dzieje z rodzicami i siostrą. Nie odpowiadali w komunikatorze iSeemore. A jeśli... Nie! Nie mogła tak myśleć, na pewno wszystko u nich w porządku! Pewnie schowali się w piwnicy i stracili zasięg.
Adrenalina buzowała w jej żyłach. Napięła na próbę cięciwę. Wszystko w porządku. Wybiegła przez pomalowany na szaro korytarz. Mocny wiatr prawie powalił ją na kolana. Coraz większa część Nowego Waszyngtonu spowita była czarnym dymem. Smoki gryzły, niszczyły, drapały, ziały ogniem, uderzały ogonami. Larę zalał zimny pot. Zbliżały się.
Jak już wcześniej wspomniałam, rozdział trochę dłuższy. Za niedługo wakacje, więc w szkole mamy więcej luzu. Postaram się dodawać nowe rozdziały mniej więcej takiej długości jak ten dzisiaj. Dziękuję za miłe i motywujące komentarze pod ostatnim postem ;)
Arya Romanoff
Mega, mega, mega! Tak cudownej notki jeszcze w życiu nie czytałam. Jeszcze do teraz nie mogę się otrząsnąć. Dziewczno jak ty to robisz? Już teraz nie mogę się doczekać następnego rozdziału ;) Pisz więc szybko, już nie mogę się doczekać XD
OdpowiedzUsuńOooo nie potrafię opisać jak mi się miło właśnie zrobiło ;) Taki komentarz może zdziałać cuda ;*
OdpowiedzUsuńJutro rozpoczynam pisanie rozdziału czwartego :D
Właśnie... Za dużo pytań... >.<
OdpowiedzUsuńPorównanie miasta do organizmu wyszło genialnie! Bardzo mi się spodobało.
Nieodkryta wyspa... 1. Imię Vincent ciraz bardziej mi się podoba... Ładnie brzmi. :3 2. Prezydent maczał palce w ukrywaniu jej! Mówiłam już, że koleś jest jakiś podejrzany... Na pewno miał tu jakiś udział. 3. Świątynia i drzewo... Tyle pytań! ♥ 4. Smoki! *.* Może przyleciały z wyspy? Co się głupio pytam... Na pewno mają z nią związek!
Rozdział genialny! Weny, oby następny był szybko! :D
Trochę się napociłam nad tym rozdziałem i z każdym kolejnym komentarzem mam wrażenie, że nie na darmo xD Dziękuję za coraz większe wsparcie oraz jak zwykle za motywację!
UsuńW następnym rozdziale znajdą się odpowiedzi na niektóre pytania (oczywiście nie na wszystkie od razu :P). Co do drugiego punktu, który wymieniłaś... Trochę to potrwa, zanim się wszystko wyjaśni. Zostaje tylko czekać ;)
Wow... Cudo!!! Gdy czytałam opisy, miałam to wszystko przed oczami. Wszystko starannie i bogato opisane. *-*
OdpowiedzUsuńTe porównania ^-^ świetne!!!
Coraz bardziej zaciekawiasz.
Nie mogę się doczekać następnego rozdziału. Weny życzę
Bardzo się cieszę, że coraz więcej osób czyta i komentuje moje posty ;) Z całego serca dziękuję Wam za czas, który przeznaczacie na moje opowiadanie!
UsuńJejku! Jestem pod wielkim wrażeniem Twojego stylu! Czytanie opisów było dla mnie samą przyjemnością!
OdpowiedzUsuńSam pomysł również mnie zaciekawił - pomysł z iSeemore jest wprost genialny! Będę z niecierpliwością czekać na kolejną część :D
Życzę duuużo weny :)
Marvel
ps. jakbyś miałą czas i ochotę - zapraszam do siebie
http://the-never-coming-light.blogspot.com/
Bardzo dziękuję za miłe słowa ♥. Kolejny rozdział już się pisze!
UsuńZajrzałam na Twojego bloga i przeczytałam prolog... który tak mnie zaciekawił, że przeczytałam resztę notek xD. Nie będę już się tu rozpisywać, gdyż umieściłam u Ciebie parę komentarzy ;)
PS nazwa bloga też mnie zaintrygowała, a zapomniałam o tym wcześniej wspomnieć. Wzięłaś tytuł z piosenki Linkin Park ,,A light that never comes", czy to przypadek? W każdym razie polecam zespół ;)
O kurczę.
OdpowiedzUsuńTo może od początku.
Co to za przyjaciele, jeśli szczerze nie może im powiedzieć, co ją nęka, a musi wymyślać wymówkę, że nie zjadła śniadania? Uch, to oni mają Sturbuks? Przetrwał?:D Hm, tka jak pieniądze. Osobiście wyobrażałam sobie, że do tego roku nie będzie już monet, a tylko karty i szybkie przelewy. I ze na pewno nie będzie takich portfelów, jakie my mamy dzisiaj. :D No ale kumam, Twoja wyobraźnia. I co to ma być, że ludzie nie zwracają uwagi na architekturę, hę? :D Jako dyplomowany plastyk jestem bardzo na nich zła!
Po drugie... Rany, co to się tu dzieje. xD Inwazja smoków! Nieważne, że przenikają przez pola siłowe, nieważna wyspa itd. Smoki! To jest hicior! Świetnie się bawiłam czytając o nich, jak to lecą nad miastem, jak palą ludzi, wieżowce itd. Zabawa przednia, więcej takich proszę. Ciekawe, jak sobie Lara z nimi poradzi i czy to szkolenie w samoobronie się przyda.
Swoją drogą taka to trochę dla mnie sprzeczność... Niby prezydent dba o ludzie, by każdy czuł się bezpiecznie, żeby było idealne - Zjednocozny Świat i tak dalej... ale jednak uczą się samoobrony? Czyli jednak nie ma ideału i jest niebezpiecznie, skoro wgl takie zajęcia istnieją. I to jeszcze nie polegają na tym: co robić, gdy się zgubisz, ale dają niepełnoletnim broń... palną do tego!
Pozdrawiam i pisz dalej, bo mówię: świetnie się bawię, czytając tę historię.
Przy okazji zapraszam do siebie:
www.heylin-mafia.blogspot.com
Już tłumaczę:
UsuńLara nie chciała opowiedzieć przyjaciołom o swojej wizji, bo po prostu wstydziła się tego ;D. Wiedziała, że zdrowi psychicznie ludzie raczej nie doświadczają takich rzeczy. Dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę, w rozdziale mogłam bardziej rozpisać się o jej uczuciach związanych z tą sytuacją...
Jeśli chodzi o pieniądze to wcale nie napisałam, że używali monet :P Musiałam znaleźć jakiś pretekst aby Lara wróciła do centrum, więc nie zastanawiając się długo napisałam, że zgubiła portfel. Nie planowałam tego wcześniej i przez to nie opisałam systemu płacenia w Nowym Waszyngtonie. Nie obrazisz się, jeśli zainspiruję się Twoim komentarzem i wprowadzę karty?? ;D
Wspomniałaś też o zajęciach z samoobrony: są dla chętnych i nie są organizowane przez państwo. Prezydent nie ma z tym nic wspólnego, po prostu udzielił zgody na powstanie czegoś takiego. I ponownie przyznaję: mogłam o tym napisać. A broń palna... chciałam żeby przyjaciele Lary umieli jakoś bronić się przed smokami xD.
I na koniec: bardzo dziękuję za miły komentarz! ;) Cieszę się, że inwazja wywarła dobre wrażenie i obiecuję, że w następnym rozdziale będzie kontynuowana.
Na pewno zajrzę na Twojego bloga :)
Pozdrawiam!