UWAGA

1.Arty na tym blogu nie należą do mnie.
2.Opowiadanie zostało napisane przeze mnie i zastrzegam sobie do niego prawo.

piątek, 5 czerwca 2015

Rozdział 2 ,, The calm before the storm"

,,God save us everyone
Will we burn inside the fires of a thousand suns?"

                Stworzenie obnażyło kły. Pustymi oczodołami wpatrywało się w Larę. Warknęło i poruszyło kościstą... kończyną? Odnóżem? Zaczęło powoli zmierzać w stronę dziewczyny. Istota miała wysokość jednego metra. Jej jaszczurzy ogon nieprzyjemnie szurał o posadzkę, kiedy przemierzała ciemny korytarz. Przez zakrwawioną skórę prześwitywał szkielet stwora. Przywiązana do krzesła szesnastolatka bezradnie szarpnęła się do tyłu. Tylko pogorszyła swoją sytuację. Lina wżynała jej się teraz boleśnie w uda. Zaklęła pod nosem. Ostre szpony skrobały drewnianą podłogę. Potwór zbliżał się. Do nozdrzy Lary dotarł zapach zgnilizny. Rozkładu. Wstrzymała oddech. Nie miała jak uciec. Mogła tylko czekać na śmierć. Żarówka nad jej głową zamigotała i zgasła. Salę zalała czerń. Tylko tego brakowało. Desperacko wrzasnęła i rzuciła się w ciemność. Krzesło zachwiało się i razem z Larą runęło w dół. Z impetem uderzyła w twarde deski. Nadal słyszała echo własnego krzyku. Z meblem przywiązanym do pleców zaczęła pełznąć w bliżej nieokreślonym kierunku. Byle dalej od sapiącej istoty. Nie miała czasu na wyswobodzenie się. Kroki za nią przyspieszyły. Dziewczyna gorączkowo czołgała się po posadzce. Wdech- wydech. Wdech- wydech. Szybciej! Nagle jej ręka trafiła w nicość. Nie wahała się ani chwili. Niezgrabnie wskoczyła do dziury. Ze względu na brak światła nie mogła wcześniej ocenić jej głębokości. Spadała przez parę chwil. Pęd powietrza sprawił, że straciła oddech. Pod wpływem gwałtownego spotkania z ziemią drewniane krzesło z trzaskiem złamało się na pół.
                Krzyknęła przeraźliwie. Przez kilka sekund miała wrażenie, że ktoś ją dusi. Przycisnęła policzek do zimnej posadzki. Leżała na brzuchu koło swojego łóżka. To był tylko sen. Głupi, nieprawdziwy sen. Skoncentrowała się na uspokojeniu oddechu. Już po wszystkim. Obudziła się. Z drobną pomocą podłogi, oczywiście. Przewróciła się na plecy. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi. Do pokoju weszła mama. Wyglądała na zaspaną. Przetarła oczy i z pretensją w głosie zaczęła:
-Czym masz zamiar usprawiedliwić te dzikie wrzaski w środku nocy? Obudziłaś pewnie całe piętro!
-Miałam koszmar! Nie moja wina- jęknęła roztrzęsiona dziewczyna. Marie Williams westchnęła. Pomogła jej wstać i usiadła na łóżku obok niej.
-Jaki koszmar? Tak się składa, że mi również nie śniło się nic miłego- wyznała i objęła córkę ramieniem.
Emanowała spokojem.Szesnastolatka nie odpowiedziała od razu.
-Nic szczególnego... uciekałam i wpadłam do dziury. Tak z grubsza.
-Ach- skomentowała dorosła.
Siedziały przytulone. To właśnie Lara kochała w swojej mamie. O każdej porze dnia i nocy potrafiła jej wysłuchać. Była dla niej oparciem. Rzadko wypytywała o szczegóły. Rozumiała, że każdy mógł mieć tajemnice.
-Dobranoc kochanie- szepnęła kobieta odgarniając krótkie, pofarbowane na czarno włosy ze skroni- Rano porozmawiamy.
-Dobranoc- odrzekła dziewczyna i po chwili wahania dodała:
-Mamo...
-Tak, skarbie?
-Dzięki.
Położyła się i zasnęła zanim kobieta zdążyła zamknąć drzwi.

* * *
                Promienie słoneczne zalewały miasto złocistym blaskiem. Sączyły się między budynkami jak płynny miód. Delikatny wietrzyk przemykał ulicami, a po bladobłękitnym niebie sunęły dwa brudnobiałe obłoczki. Lara zerknęła w stronę zegara. 08:16. W pierwszym odruchu wyskoczyła z łóżka i potykając się pomknęła do łazienki. Dopiero w połowie drogi uświadomiła sobie, że była sobota. Nie miała dzisiaj zajęć. Odetchnęła z ulgą. Nie musiała słuchać wykładu on-line ani wypełniać interaktywnych ćwiczeń. Mogła za to iść na nieobowiązkowe zajęcia z samoobrony o jedenastej i spotkać się z przyjaciółmi. Współczuła rodzicom i dorosłej siostrze. Dla nich praca zaczynała się w poniedziałkowy poranek, a kończyła wraz z sobotnim wieczorem. W przyszłym roku czekało ją to samo. Odsunęła tę nieprzyjemną myśl na bok i wyjęła z lodówki śniadanie. Odgrzała wzbogaconą o trylion witamin owsiankę i zabrała się do jedzenia. Po skończeniu posiłku zaplotła sobie warkocz, wcisnęła się w obcisłe czarne rurki i włożyła szarą bluzkę na ramiączkach. W Nowym Waszyngtonie panowała jedna zasada dotycząca ubioru: uczniowie zobowiązani byli nosić czerń, szarość i biel- kolory niezwracające niczyjej uwagi. Pomagało to im rzekomo skupić się na tym, co najważniejsze- nauce. Lara nie miała raczej nic do powiedzenia w tej sprawie. Wolała nie sprzeciwiać się systemowi. Szczególnie, że za nieprzestrzeganie zasad groziły kary.
                Umówiona była z przyjaciółmi na dziesiątą w centrum przed pomnikiem Kochanego Prezydenta Jamesa Johnsona (jak zwykli nazywać go obywatele). Przemierzała ulice z wielkim zniecierpliwieniem, gdyż nie widziała Vanessy i Martina od ponad tygodnia. Od poniedziałku do piątku uczniowie nie mieli prawa opuszczać mieszkań i byli zobowiązani uczestniczyć w internetowych lekcjach. Jej rozmyślania przerwało bolesne szturchnięcie w bok.
-Proszę uważać!- warknęła do jakiegoś starszego mężczyzny, z którym dzieliła przestrzeń wagonu.
Mruknął coś pod nosem i wyszedł przez drzwi, które parę sekund później zamknęły się i metro ruszyło w dalszą drogę. Lara wysiadała na następnej stacji. Znudzona czekaniem zaczęła przeglądać Facebooka przez iSeemore.
                Martin i Vanessa już na nią czekali, kiedy znalazła się pod pomnikiem. Chłopak posłał jej asymetryczny uśmiech (zawsze unosił tylko prawy kącik ust) i zaczął:
-Lara jak zwykle spóźniona!
Nie mówił tego z pretensją, raczej z rozbawieniem. Dziewczyna przywołała na twarz przepraszającą minę.
-Przegapiłam przystanek i musiałam trochę podejść...
Martin teatralnie westchnął i pokręcił głową. Wyróżniał się wśród mieszkańców miasta, gdyż jako jeden z niewielu miał błękitne oczy. Szesnastolatek był równocześnie właścicielem ciemnych, zaczesanych do tyłu włosów. Ubierał się jak większość chłopaków w jego wieku: czarna, skórzana kurtka i ciemnoszare dżinsy. Do rozmowy włączyła się Vanessa:
-Będziemy tu tak stali, czy może pójdziemy na trening?
Martin chciał odpowiedzieć, jednak brunetka nie pozwoliła mu dojść do słowa:
-Chyba, że wolicie zostać sami. No, wiesz Lara. Tak w cztery oczy- wyszczerzyła się.
W takich chwilach Lara miała serdecznie dość Vanessy i jej poczucia humoru. Oczywiście lubiła Martina... ale nic więcej. Tak się jej przynajmniej wydawało.
-Bardzo śmieszne. A co tam u ciebie i twojego Tobiasa?- nie chciała pozostać dłużna.
Obydwie wybuchły śmiechem. Zawiał wiatr i Vanessa zaczęła dławić się własnymi włosami.
-Minus rozpuszczonych- parsknęła dziewczyna w warkoczu.
Obydwie były w tym samym wieku, co nie przeszkadzało Larze patrzeć na przyjaciółkę z góry (dosłownie). Vanessa rzadko nosiła spodnie- wolała krótkie spódniczki. Pomimo częstych sprzeczek Lara nie zamieniłaby jej na nikogo innego. Ufała tej dziewczynie. Potrafiła dochować tajemnicy.                                                                     Nagle Larze rozmazał się obraz przed oczami. Uderzyła ją fala mdłości. Jęknęła słabo i upadła na kolana. Nawet nie poczuła bólu. Głos Martina dochodził jakby z innego wymiaru:
-Lara!
Nie popatrzyła w jego stronę. Nie była w stanie oddychać, czuła w płucach jakąś galaretowatą substancję. Zobaczyła ogień. Morze ognia. Budynki osnute czarnym dymem. Płomienie trawiące Nowy Waszyngton, wieżowce walące się niby domki z kart. Chciała uciec, schować się. Poczuła pierwotny strach, który zawładnął jej ciałem i umysłem. Schronienie. Musiała znaleźć schronienie.
               Wizja skończyła się tak gwałtownie jak się pojawiła. Dziewczyna oniemiała klęczała na platformie przed pomnikiem Kochanego Prezydenta. Przechodnie podejrzliwie na nią patrzyli. Nie rozumiała. Jej umysł nie ogarniał tego, co się właśnie stało.
-Lara?- Martin trzymał ją za ramiona i potrząsał. Dopiero teraz to do niej dotarło.
-Martin?- trochę nieobecnym głosem szepnęła.
-Lara! Co się z tobą dzieje?!- zaczęła histeryzować Vanessa- prawie dostałam przez ciebie zawału! Myślisz, że możesz tak sobie bezkarnie mdleć na środku ulicy?!
-Trochę mnie zamroczyło- wyjaśniła drżącym głosem dziewczyna.
-Zauważyłam- prychnęła roztrzęsiona przyjaciółka.
Lara wstała i trochę zataczając się ruszyła przed siebie. Nie czekała na przyjaciół. Vanessa spojrzała zdezorientowana na Martina. Ten wzruszył ramionami.
-Bywa- rzekł filozoficznie i pociągnął ją za sobą.
-Lara, poczekaj! Na trening w drugą stronę!- krzyknął nastolatek.
Dziewczyna obróciła się.
-A, no tak. Przecież.
Przyjaciele nie odzywali się do siebie przez resztę drogi. Lara rozmyślała nad tym, co zobaczyła. Płonące miasto? Czy miało to jakiś związek z jej snem? Bała się. Nie zamierzała nikomu mówić o tym, co zobaczyła. Nie teraz. Przeszedł ją dreszcz. Miała złe przeczucia.
 


OBIECUJĘ, że w następnym rozdziale będzie tsunami akcji! Ten próbowałam jakoś urozmaicić ale znowu wyszedł jeden wielki opis... A i jeszcze jedno! Dodałam zakładkę ,,Bohaterowie" na którą zapraszam ;)

Witam nowe czytelniczki Wikę Navarro i Akę z Lasu ;D Zapraszam na ich blogi:
Aka z Lasu:
http://akazlasu.blogspot.com/
Wika Navarro: 
http://onedirection-mylove-mylife.blogspot.com/
Dziękuję za motywację ;)
Arya Romanoff


               

7 komentarzy:

  1. Hej! Ten rozdział nie był w ogóle nudny! Nawet nie próbuj tego sugerować!
    Ten sen i fakt, że Lara miała dziwną wizję, bardzo mnie zaciekawiły. :> I znowu dodałaś kolejne opisy świata, teraz mogę go jeszcze lepiej sobie wyobrazić. :D Geniuszu ty... ♥ (Żal mi uczniów z przyszłości... :( Ja bym tak nie dała rady, że mogę spotykać się z przyjaciółmi tylko w weekend. I jeszcze praca od siedemnastu lat!)
    Dziękuję za polecenie. xD Nie trzeba było. :>
    Weny! ♥

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aż się ciepło na serduchu robi czytając taki komentarz ;)
      Nie ma za co ;D
      Wena jest, trwają prace nad rozdziałem trzecim ;)

      Usuń
  2. Wow... No dziewczyno!!! Oddaj trochę talentu *-*
    Piszesz pięknie. Opisy ciekawe. Rozdziały wciągające i zachęcające do czytania dalszych części opowiadania.
    Dziękuje za polecenie bloga ^-^
    Weny życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeju jaki entuzjazm ♥ Bardzo mi miło, że Twoim zdaniem dobrze się czyta ;)
      I nie ma problemu, jeśli blog warty polecenia to polecam ;D

      Usuń
  3. Jak czytałam początek to aż wróciłam by sprawdzić czy to naprawdę rozdział drugi. Ten sen był genialny. A potem jeszcze wizja. Za nic w świecie nie chciałabym zamienić się z Larą. Pewnie nikt nie chciałby tak żyć. Piszesz świetnie. Gratuluję talentu! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za taki pozytywny komentarz ♥ Aż chce się pisać następny rozdział ;D

      Usuń
  4. Omg. xD Ja wiem, co jest przyczyną tych koszmarów, które jak się okazuje miewa nie tylko Lara, ale też i jej mama, oraz potem tego omdlewania na środku ulicy - to te powietrze. Świat jest brudny, nowoczesny, ale brudny, wszyscy muszą chodzić na szaro, nie kolorowo, a więc jeszcze bardziej wydaje się być brudny... Mają zielone oczy - jeszcze bardziej jestem pewna, że to efekt życia w tym zniszczonym świecie! Kumam, że Lara miewa prorocze wizje końca świata. Mówię, w bagnie nie da się żyć. Nawet jeśli "kochany" prezydent dba o ludzi, to przed armagedonem ich nie uchroni. Zresztą, co to za prezydent, skoro takie są kary za bunty przeciwko systemowi, który nakazuje pracy 6 dni w tygodniu... Nauka online?xD Kolejny bajer. Płomienie, tak? Ogon, szpony... Smok jak nic. Ciekawi mnie, jaki Lara może mieć z nim związek. Albo będzie bestię kontrolować, albo może będzie jakiś wybrańcem, który świat przed nim uchroni? Lub coś jeszcze innego? Jestem ciekawa ogromnie, jak się dalej ta fabuła potoczy, co wykombinujesz.
    A, bym zapomniała... Martin niebieskie oczy? Wyjątek? Może ma jakieś zdolności? xD

    OdpowiedzUsuń