,,If this is to end in fire
Then we should all burn together
Watch the flames climb high into the night"
Then we should all burn together
Watch the flames climb high into the night"
Zeskoczyła ze schodów. Kolejna eksplozja wstrząsnęła ziemią. Dziewczyna ruszyła w stronę stacji metra. Smoki zaczynały atak na Dzielnicę Chmur otaczającą centrum metalowo- szklanym pierścieniem. Lara nigdy w życiu nie biegła tak szybko. Nie zostało tu wielu ludzi- większość ukryła się lub w panice szukała bliskich. Dlatego nikt nie stawał jej na drodze i mogła puścić się pędem między rezydencjami. Wycie alarmów i odległe krzyki raniły jej delikatne bębenki słuchowe. Rozbrzmiewały strzały. Żołnierze w szarych kombinezonach mierzyli do jaszczurów. Biegali między budynkami i ładowali cywilów do opancerzonych pojazdów, aby przetransportować ich w bezpieczniejsze miejsca. Gorące płomienie szalały po ulicach, potwory odporne na grad pocisków rozszarpywały każdego napotkanego człowieka. Panował chaos.
W powietrze wzniosły się dziesiątki śmigłowców i myśliwców. Warkot silników wypełnił miasto. Lara zacisnęła bezsilnie zęby. Ci ludzie lecieli na pewną śmierć. Kątem oka zauważyła spadającą bestię. Z jej brzucha tryskała atramentowa krew. Nienaturalnie wygięte skrzydła poddały się pędowi powietrza. Istota jeszcze żyła. Wydała z siebie słaby ryk. Jej ciało ze straszliwą siłą uderzyło w pomnik Kochanego Prezydenta przed którym parę chwil wcześniej stała Lara. Zaschło jej w gardle. Myśliwiec, który zestrzelił gada, zatoczył zwycięski łuk ponad centrum. Rzuciły się na niego trzy kolejne smoki. Jedno machnięcie szponem wystarczyło, by pomścić brata. Maszyna kręcąc się wokół własnej osi z donośnym hukiem rozbiła się o drapacz chmur. Szesnastolatka starała się nie myśleć o załodze.
Skoczyła w bok i niezgrabnie ukryła się przed nadlatującymi potworami. Usłyszała kolejną serię wybuchów. Chyłkiem zbiegła do tunelu metra. Potknęła się pokonując ostatnie trzy stopnie. Głośno dysząc zerknęła na tory. Poraziłby ją prąd, gdyby na nie skoczyła. Do tego skręciłaby kostkę, gdyż metalowe szyny ciągnęły się kilka metrów poniżej poziomu stacji. Wszystko zadrżało. Z sufitu posypał się tynk. Musiała dotrzeć do domu. Weszła na biegnący wzdłuż torów murek. Znajdował się na tej samej wysokości co podłoga peronu. Przed Larą ziała parometrowa przepaść. Przykleiła plecy do ściany za sobą. Mur, na którym stała, miał mniej więcej trzydzieści centymetrów szerokości. Ledwo mieściła na nim stopy. Do jej uszu dotarł niepokojąco głośny ryk. Przez chwilę opierała się o chłodną powierzchnię i ruszyła w prawo. Miała nadzieję dotrzeć do stacji niedaleko domu. Przesuwała dłonie po szorstkiej ścianie. Nie widziała już zupełnie nic. Przecież w tym miejscu światło było niepotrzebne. Świeciło w przejeżdżających tędy wagonach. Aktualnie metro nie działało. Włączyła latarkę w swoich iSeemore. Czuła przede wszystkim strach i niepewność. Mogła w każdej chwili spaść i umrzeć porażona prądem. Tak szybko jak to było możliwe posuwała się dalej.
Wyobraziła sobie straszną scenę. Wielki, ziejący ogniem smok wdarł się do tunelu. Drapiąc pazurami machnął umięśnionym ogonem. Zauważył Larę. Otworzył paszczę prezentując długie na paręnaście centymetrów kły. Ledwo mieszcząc się między ścianami dotarł do niej i... Wolała nawet nie myśleć o takim scenariuszu. Tym bardziej, że był bardzo prawdopodobny. Słyszała swój zwielokrotniony przez echo oddech. Gdzieś z góry wyraźnie dochodziła wrzawa bitewna. Szurała ostrożnie butami. Mogła w każdej chwili zostać żywcem pogrzebana pod zawalającym się sufitem. Każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Lara nie mogła wytrzymać w dusznym tunelu.
W końcu jej oczom ukazał się peron. W Nowym Waszyngtonie przystanków nie dzieliła zbyt duża odległość. Z ulgą opuściła murek. Ponownie zmuszając nogi do biegu pokonała schody. Przystanęła oślepiona ogniem. W mieście zaszła radykalna zmiana. Z ziemi sterczały dymiące pozostałości wieżowców, które przywodziły na myśl niedopałki papierosów. Żołnierze biegali w tę i z powrotem niby mrówki. Walka nie dobiegła jeszcze końca. Niebo co jakiś czas przecinał pióropusz płomieni. Nowy Waszyngton zamienił się w ogromne pole bitwy. Ludzie rozpaczliwie bronili tego, co zostało z ich domów. Smoki niszczyły kolejne biurowce. Łopot nietoperzych skrzydeł zdawał się wybijać sekundy pozostałe światu.
Lara z głośno bijącym sercem zdjęła łuk z ramienia. Jakiś żołnierz ją zauważył. Wskazując w jej stronę zawołał coś do pozostałych. Chcieli pewnie przetransportować ją tam, gdzie resztę obywateli. Nie mogła na to przecież pozwolić! Musiała najpierw odnaleźć rodzinę i dopiero wtedy uciec z miasta. A jeśli mama, tata i Angelika już wyjechali? Jeśli byli w trakcie ewakuacji? Mężczyźni ubrani w wojskowe kombinezony biegli w stronę szesnastolatki. Smocze ryki i wybuchy szumiały jej w uszach. Postąpiła krok w tył. Z ulicy uniósł się kurz. Musiała sprawdzić czy bliskich nie było w domu. Posłała ludziom ostatnie spojrzenie i zanurkowała w ciasną uliczkę. Rozległ się za nią zdziwiony krzyk. Chcieli jej pomóc i nie rozumieli dlaczego im nie pozwalała. Pewnie uratowaliby ją na siłę, gdyby zbliżyli się wystarczająco blisko. Takie otrzymali rozkazy. Ewakuować cywilów. Lara bez namysłu pomknęła przed siebie. Nie gonili jej. Dotarł do niej dźwięk towarzyszący pluciu ogniem i wrzaski płonących żołnierzy. Bez tchu przeskoczyła pozostałości ogrodzenia. Przerażona kucnęła za rogiem budynku. Smok już ją zauważył i ucieczka nie miała sensu. Wszystko jakby ucichło. Jedynym dźwiękiem, który słyszała, było nieśpieszne człapanie i chiche warczenie. Gad zmierzał w jej stronę. Schowana za zakrętem nie była w stanie go zobaczyć. Przełknęła ślinę. Oczami wyobraźni widziała rogatą głowę kołyszącą się na długiej szyi. I ostre szpony. I kły. Chrzęst kamieni stawał się coraz głośniejszy, bliższy. Lara bezszelestnie sięgnęła prawą ręką po strzałę. Drugą dłonią trzymając łuk osadziła jej koniec na cięciwie. Teraz albo nigdy. Wychyliła się równocześnie napinając strunę. Nie celowała. Posłała pocisk przed siebie. Czas przyspieszył. Nie miała nawet sekundy na podziwianie potężnego jaszczura; jego złocistych łusek, majestatycznie rozłożonych skrzydeł czy najeżonych kolców. Grot wbił się dokładnie między powieki stwora. Ten wydał z siebie coś na kształt ptasiego pisku, tyle że wielokrotnie potężniejszego. Uniósł się na tylnych łapach i machnął szponami. Przecięły powietrze niebezpiecznie blisko ciała dziewczyny. Kolejny raz tego dnia zaczęła paniczną ucieczkę. Bestia otrząsnęła się szybciej niż Lara miała nadzieję. Wychyliła paszczę za szesnastolatką i z furią uwolniła spomiędzy kłów rzekę ognia. Dziewczyna w ostatnim ułamku sekundy skoczyła ze schodów prowadzących na plac. Źle stanęła i z krzykiem uderzyła głową w beton. Staczając się ze stopni zgubiła parę strzał. Temperatura gwałtownie wzrosła. Pióropusz ognia nad nią powiększał się. Zmrużyła oczy oślepiona odcieniami złota i czerwieni. Opierając się na lewym przedramieniu leżała u podnóża schodów. Przerażona potęgą wroga nie śmiała wykonać choćby najmniejszego ruchu. Jeden jego gorący oddech mógł uśmiercić tyle stworzeń, tyle zniszczyć. Twarz Lary oświetlał krwawy blask. W jej oczach błyszczały od dawna powstrzymywane łzy. Żółtorubinowe nitki splatały się w koszmarne wzory, falowały, parzyły. Było w nich coś hipnotyzującego, fascynującego. Niosły ze sobą strach, zwiastowały ból. Nuciły pieśń płonących miast, domów i lasów, lament dzieci. Szeptały o zagładzie, śmierci, destrukcji. Patrzyły źrenicami nieboszczyków. Ich syk przywodził na myśl ludzkie tchnienie, szelest liści jesienią, chorobliwy kaszel. Przesłaniały niebo, chmury, budynki. Lara czuła ich ciepło, zapach. Była jak zwierzę złapane w sidła. Bezbronna. Chciała krzyczeć, płakać. Nie potrafiła. Widok płomieni pozbawiał ją sił, wysysał odwagę, namawiał do uległości. Nagle przed jej oczami pojawił się obraz matki. Kochającej, uczciwej i mądrej kobiety. Zlewał się z morzem ognia. Dziewczynę dobiegł jej kojący głos. Brzmiał jak śpiew słowika. Emanował ciepłem i otuchą.
Powstań i walcz
Swój ból przemilcz
Postaw się
W powietrze wzniosły się dziesiątki śmigłowców i myśliwców. Warkot silników wypełnił miasto. Lara zacisnęła bezsilnie zęby. Ci ludzie lecieli na pewną śmierć. Kątem oka zauważyła spadającą bestię. Z jej brzucha tryskała atramentowa krew. Nienaturalnie wygięte skrzydła poddały się pędowi powietrza. Istota jeszcze żyła. Wydała z siebie słaby ryk. Jej ciało ze straszliwą siłą uderzyło w pomnik Kochanego Prezydenta przed którym parę chwil wcześniej stała Lara. Zaschło jej w gardle. Myśliwiec, który zestrzelił gada, zatoczył zwycięski łuk ponad centrum. Rzuciły się na niego trzy kolejne smoki. Jedno machnięcie szponem wystarczyło, by pomścić brata. Maszyna kręcąc się wokół własnej osi z donośnym hukiem rozbiła się o drapacz chmur. Szesnastolatka starała się nie myśleć o załodze.
Skoczyła w bok i niezgrabnie ukryła się przed nadlatującymi potworami. Usłyszała kolejną serię wybuchów. Chyłkiem zbiegła do tunelu metra. Potknęła się pokonując ostatnie trzy stopnie. Głośno dysząc zerknęła na tory. Poraziłby ją prąd, gdyby na nie skoczyła. Do tego skręciłaby kostkę, gdyż metalowe szyny ciągnęły się kilka metrów poniżej poziomu stacji. Wszystko zadrżało. Z sufitu posypał się tynk. Musiała dotrzeć do domu. Weszła na biegnący wzdłuż torów murek. Znajdował się na tej samej wysokości co podłoga peronu. Przed Larą ziała parometrowa przepaść. Przykleiła plecy do ściany za sobą. Mur, na którym stała, miał mniej więcej trzydzieści centymetrów szerokości. Ledwo mieściła na nim stopy. Do jej uszu dotarł niepokojąco głośny ryk. Przez chwilę opierała się o chłodną powierzchnię i ruszyła w prawo. Miała nadzieję dotrzeć do stacji niedaleko domu. Przesuwała dłonie po szorstkiej ścianie. Nie widziała już zupełnie nic. Przecież w tym miejscu światło było niepotrzebne. Świeciło w przejeżdżających tędy wagonach. Aktualnie metro nie działało. Włączyła latarkę w swoich iSeemore. Czuła przede wszystkim strach i niepewność. Mogła w każdej chwili spaść i umrzeć porażona prądem. Tak szybko jak to było możliwe posuwała się dalej.
Wyobraziła sobie straszną scenę. Wielki, ziejący ogniem smok wdarł się do tunelu. Drapiąc pazurami machnął umięśnionym ogonem. Zauważył Larę. Otworzył paszczę prezentując długie na paręnaście centymetrów kły. Ledwo mieszcząc się między ścianami dotarł do niej i... Wolała nawet nie myśleć o takim scenariuszu. Tym bardziej, że był bardzo prawdopodobny. Słyszała swój zwielokrotniony przez echo oddech. Gdzieś z góry wyraźnie dochodziła wrzawa bitewna. Szurała ostrożnie butami. Mogła w każdej chwili zostać żywcem pogrzebana pod zawalającym się sufitem. Każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność. Lara nie mogła wytrzymać w dusznym tunelu.
W końcu jej oczom ukazał się peron. W Nowym Waszyngtonie przystanków nie dzieliła zbyt duża odległość. Z ulgą opuściła murek. Ponownie zmuszając nogi do biegu pokonała schody. Przystanęła oślepiona ogniem. W mieście zaszła radykalna zmiana. Z ziemi sterczały dymiące pozostałości wieżowców, które przywodziły na myśl niedopałki papierosów. Żołnierze biegali w tę i z powrotem niby mrówki. Walka nie dobiegła jeszcze końca. Niebo co jakiś czas przecinał pióropusz płomieni. Nowy Waszyngton zamienił się w ogromne pole bitwy. Ludzie rozpaczliwie bronili tego, co zostało z ich domów. Smoki niszczyły kolejne biurowce. Łopot nietoperzych skrzydeł zdawał się wybijać sekundy pozostałe światu.
Lara z głośno bijącym sercem zdjęła łuk z ramienia. Jakiś żołnierz ją zauważył. Wskazując w jej stronę zawołał coś do pozostałych. Chcieli pewnie przetransportować ją tam, gdzie resztę obywateli. Nie mogła na to przecież pozwolić! Musiała najpierw odnaleźć rodzinę i dopiero wtedy uciec z miasta. A jeśli mama, tata i Angelika już wyjechali? Jeśli byli w trakcie ewakuacji? Mężczyźni ubrani w wojskowe kombinezony biegli w stronę szesnastolatki. Smocze ryki i wybuchy szumiały jej w uszach. Postąpiła krok w tył. Z ulicy uniósł się kurz. Musiała sprawdzić czy bliskich nie było w domu. Posłała ludziom ostatnie spojrzenie i zanurkowała w ciasną uliczkę. Rozległ się za nią zdziwiony krzyk. Chcieli jej pomóc i nie rozumieli dlaczego im nie pozwalała. Pewnie uratowaliby ją na siłę, gdyby zbliżyli się wystarczająco blisko. Takie otrzymali rozkazy. Ewakuować cywilów. Lara bez namysłu pomknęła przed siebie. Nie gonili jej. Dotarł do niej dźwięk towarzyszący pluciu ogniem i wrzaski płonących żołnierzy. Bez tchu przeskoczyła pozostałości ogrodzenia. Przerażona kucnęła za rogiem budynku. Smok już ją zauważył i ucieczka nie miała sensu. Wszystko jakby ucichło. Jedynym dźwiękiem, który słyszała, było nieśpieszne człapanie i chiche warczenie. Gad zmierzał w jej stronę. Schowana za zakrętem nie była w stanie go zobaczyć. Przełknęła ślinę. Oczami wyobraźni widziała rogatą głowę kołyszącą się na długiej szyi. I ostre szpony. I kły. Chrzęst kamieni stawał się coraz głośniejszy, bliższy. Lara bezszelestnie sięgnęła prawą ręką po strzałę. Drugą dłonią trzymając łuk osadziła jej koniec na cięciwie. Teraz albo nigdy. Wychyliła się równocześnie napinając strunę. Nie celowała. Posłała pocisk przed siebie. Czas przyspieszył. Nie miała nawet sekundy na podziwianie potężnego jaszczura; jego złocistych łusek, majestatycznie rozłożonych skrzydeł czy najeżonych kolców. Grot wbił się dokładnie między powieki stwora. Ten wydał z siebie coś na kształt ptasiego pisku, tyle że wielokrotnie potężniejszego. Uniósł się na tylnych łapach i machnął szponami. Przecięły powietrze niebezpiecznie blisko ciała dziewczyny. Kolejny raz tego dnia zaczęła paniczną ucieczkę. Bestia otrząsnęła się szybciej niż Lara miała nadzieję. Wychyliła paszczę za szesnastolatką i z furią uwolniła spomiędzy kłów rzekę ognia. Dziewczyna w ostatnim ułamku sekundy skoczyła ze schodów prowadzących na plac. Źle stanęła i z krzykiem uderzyła głową w beton. Staczając się ze stopni zgubiła parę strzał. Temperatura gwałtownie wzrosła. Pióropusz ognia nad nią powiększał się. Zmrużyła oczy oślepiona odcieniami złota i czerwieni. Opierając się na lewym przedramieniu leżała u podnóża schodów. Przerażona potęgą wroga nie śmiała wykonać choćby najmniejszego ruchu. Jeden jego gorący oddech mógł uśmiercić tyle stworzeń, tyle zniszczyć. Twarz Lary oświetlał krwawy blask. W jej oczach błyszczały od dawna powstrzymywane łzy. Żółtorubinowe nitki splatały się w koszmarne wzory, falowały, parzyły. Było w nich coś hipnotyzującego, fascynującego. Niosły ze sobą strach, zwiastowały ból. Nuciły pieśń płonących miast, domów i lasów, lament dzieci. Szeptały o zagładzie, śmierci, destrukcji. Patrzyły źrenicami nieboszczyków. Ich syk przywodził na myśl ludzkie tchnienie, szelest liści jesienią, chorobliwy kaszel. Przesłaniały niebo, chmury, budynki. Lara czuła ich ciepło, zapach. Była jak zwierzę złapane w sidła. Bezbronna. Chciała krzyczeć, płakać. Nie potrafiła. Widok płomieni pozbawiał ją sił, wysysał odwagę, namawiał do uległości. Nagle przed jej oczami pojawił się obraz matki. Kochającej, uczciwej i mądrej kobiety. Zlewał się z morzem ognia. Dziewczynę dobiegł jej kojący głos. Brzmiał jak śpiew słowika. Emanował ciepłem i otuchą.
Gdy więdnie kwiat
i płonie świat
brak ci sił
wygrywa Goliat
i płonie świat
brak ci sił
wygrywa Goliat
Powstań i walcz
Swój ból przemilcz
Postaw się
Bo masz serce lwie*
Lara pamiętała tę piosenkę z dzieciństwa. Mama często śpiewała ją córkom. Wspomnienie rozwiało się jak mgła. Wypełniło dziewczynę siłą. Była gotowa do działania. Czuła energię buzującą pod skórą. Musiała przeciwstawić się niesprawiedliwości. Pokonać zło. Cały jej strach zniknął. Zastąpiła go nadzieja. Języki ognia słabły, malały. Jej nogi nie drżały, gdy wstawała. Wyprostowana popatrzyła na oddalonego o paręnaście metrów gada. Mógł pokonać tę odległość jednym skokiem. Wychylał łeb zza budynku pewien, że ofiara spłonęła. Z prawego oka nadal sterczała strzała. Dziewczyna wbiła wyzywająco wzrok w to ocalałe. I tak nie zdołałaby uciec. Ich spojrzenia spotkały się. Smocze oblicze wykrzywił grymas rozczarowania. Niezdarnie wyszedł z ciasnej uliczki na drogę. Warknął i jakby od niechcenia uderzył ogonem w zaparkowany nieopodal samochód. Maszyna przekoziołkowała i zatrzymała się po przeciwnej stronie ulicy.
Powietrze wypełnił szum śmigieł. Niewysoko ponad Larą błyszczał metalowy kształt przesłaniający słońce. Stwór zauważył śmigłowiec i zostawiając dziewczynę wzbił się w powietrze. Zadźwięczały strzały. Do starcia doszło wysoko w przestworzach. Szesnastolatka nie miała zamiaru obserwować walki. Podziękowała w duchu wybawicielom. Rozejrzała się i uświadomiła sobie, że straciła orientację w terenie. Nowy Waszyngton był naprawdę ogromnym miastem. Ukryła się za zawalonym murkiem i sprawdziła w iSeemore drogę do domu. Ze zdziwieniem zauważyła, że dochodziła godzina szesnasta. W oddali znowu coś wybuchło. Parędziesiąt ciemnych kształtów krążyło między wieżowcami. Ogień nieprzerwanie płonął. Wstała i zgodnie ze wskazówkami ruszyła w prawo.
Po paru minutach przemykania zniszczonymi ulicami zobaczyła w oddali szczyt drapacza chmur, do którego zmierzała. A przynajmniej miejsce, gdzie powinien był górować. Przerażenie oplotło ją kleistymi mackami, ścisnęło i przydusiło. Przez chwilę stała próbując się uspokoić. W końcu poddała się histerycznemu lękowi. Jej dom został zburzony. Rodzina nie dawała znaku życia. Podczas ataku smoków znajdowali się w mieszkaniu. Pozostałości budynku leżały spowite czarnym dymem. Myśl, która od początku inwazji tliła się w jej umyśle, zapłonęła teraz krwistoczerwonym płomieniem. Rodzice i siostra nie żyli. Mieszkali na najwyższym piętrze, nie zdążyli dostać się na parter. Smoki przewróciły budynek. Zostali pogrzebani żywcem pod tonami betonu.
Nie! To nie mogła być prawda! Na pewno przeżyli! Uciekli razem z żołnierzami. Otrzymali jakieś ostrzeżenie i zdążyli! Tak, zdążyli! Lara zaśmiała się na głos. Całe jej ciało drżało. Śmiech powoli przerodził się w szloch. Kogo ona oszukiwała? Nie mogła złapać oddechu. Została sama. Zupełnie sama. Oni odeszli. Zostali zabici przez wielkie, zelone jaszczurki. Rósł w niej trudny do opisania gniew. Zaczęły do niej napływać przeróżne obrazy. Matka, ojciec i Angelika siedzący na kanapie i wesoło śmiejący się. Ich beztroskie twarze. Takie niewinne. Tata ofiarujący jej jabłko. Siostra pomagająca w odrabianiu lekcji. Rozmawiająca przez iSeemore mama. Zwykła codzienność. Wtedy nic nieznacząca. Tysiące jednakowych dni przeplatały się i mieszały. Po policzkach dziewczyny popłynęły łzy. To, co parę chwil temu wydawało się teraźniejszością nagle stało się przeszłością. Zakończonym rozdziałem. Epizodem. Krótkim momentem zapisanym na kartach historii. Bezsilnie osunęła się na kolana. Widziała płonące miasto zniekształcone przez łzy. Potwory ryczały gniewnie. Skąd się tu wzięły? Czym były? Zacisnęła pięści. Kogo to teraz obchodziło? Już nic nigdy nie miało być takie samo. Zawsze miała wrażenie, że śmierć jej nie dotyczyła. Spotykała się z nią tylko w filmach i grach. Podświadomie miała pewność, że wszyscy jej bliscy mieli żyć wiecznie. Bez końca. Razem z Larą w jej perfekcyjnym świcie.
Wszystko, w co wierzyła przestało nagle mieć sens. Czuła się oszukana. Przecież mieszkała w takim bezpiecznym miejscu, w Opesum. W kraju, który zjednoczył świat. W kraju, który zakończył rozpoczętą przez Rosję wojnę atomową. W kraju rządzonym przez Kochanego Prezydenta. Mówiono jej, że nie miała się czego obawiać, żeby zdała się na ludzi u władzy. Że była pod opieką. Zacisnęła łuk w dłoni. Pierwszy raz w życiu pomyślała źle o ludziach rządzących Opesum. Nie zdołali ochronić tego, co było dla niej najważniejsze. Lara zwątpiła w nich. Stracili wiarygodność.
Witam w kolejnym (już czwartym!) rozdziale ,,Nowego Waszyngtonu"! Tak, wiem, trochę zaniedbałam bloga ;/ Nie będę kłamać, miałam wolny tydzień, żadnych zadań domowych. Po prostu nie chciało mi się pisać za co przepraszam :P Mam nadzieję, że nie straciłam przez ten czas czytelników. A jeśli już o nich mowa... Chciałabym podziękować każdemu obserwatorowi (już nie będę wymieniać, tak Was dużo) za śledzenie i komentowanie moich wpisów ;) To naprawdę motywuje i zachęca do dalszego pisania ^^
Co do rozdziału: pewnie popełniłam mnóstwo błędów interpunkcyjnych. Mam nadzieję, że jakoś bardzo Was to nie raziło ;P
Za niedługo wakacje, w tym tygodniu już praktycznie nie mamy lekcji. Postaram się dodać nowy wpis tak szybko, jak to będzie możliwe możliwe (czytaj: dodam nowy wpis jak przestanę być leniem, którym byłam do tej pory). Potem wakacje i czeka mnie pierwsza gimnazjum... Wtedy to już nie znajdę czasu na życie osobiste, a co dopiero na pisanie bloga! Miejmy nadzieję, że wrzesień nadejdzie jak najpóźniej.
*poetką to ja raczej nie zostanę xD. Jak to któryś raz z rzędu przeczytałam, wydało mi się po prostu śmieszne. No nic, jedni zostali obdarzeni talentem do pisania wierszy, inni nie ;P
Za niedługo wakacje, w tym tygodniu już praktycznie nie mamy lekcji. Postaram się dodać nowy wpis tak szybko, jak to będzie możliwe możliwe (czytaj: dodam nowy wpis jak przestanę być leniem, którym byłam do tej pory). Potem wakacje i czeka mnie pierwsza gimnazjum... Wtedy to już nie znajdę czasu na życie osobiste, a co dopiero na pisanie bloga! Miejmy nadzieję, że wrzesień nadejdzie jak najpóźniej.
*poetką to ja raczej nie zostanę xD. Jak to któryś raz z rzędu przeczytałam, wydało mi się po prostu śmieszne. No nic, jedni zostali obdarzeni talentem do pisania wierszy, inni nie ;P
Arya Romanoff